Cisza,pustka,cisza i jeszcze raz pustka. Mimowolnym ruchem ręki odsłaniam twarz, dotykając paliczkami palców czoła schodząc w dół, oczy, nos kończąc na ustach. Odsłaniam resztę ciała. Klatka piersiowa tak dobrze komponuje się z brzuchem, pochrzanione wszystko. Obolałe aż krzyczy, wyrywa się. Coś tu nie gra. Pudełko, w którym zamknęli. Nigdy nie wypuszczą. Zadziwiające jest to, że wszystko sie kurczy a po chwili tego nie ma.
Zupełnie obce jest mi to co robię teraz, zupełnie obca ja przejawia się. Nie podoba mi się to. Nie lubię widzieć dna kubka. Bo trzeba ruszyć dupę po drugą herbatę. Patrząc na te wszystkie twarze, idę coraz szybciej i szybciej, nie zważając na wołające głosy, na gesty, idę i płaczę, i coraz szybciej i coraz mocniej. I nic się nie liczy, ani słońce wyłaniające się spod chmur, ani każda twarz tam spotkana, jest pustka... cisza... pustka... cisza..... i tak dalej. Wiesz po co są problemy? Żeby udowodnić podłemu losowi, że zawsze dajesz radę. Ile jestem Ci winna? Ile policzyłeś za naszą przyjaźń? Kolejny strzał... kolejny kop.. Mocniej! i znów odlatuje, na te 15 sekund, które wystarczą mi na dwie godziny. Człowiek chce jeszcze jeszcze. Nie mam zamiaru ukrywać, że cholernie się rozczarowałam. Kierując się w życiu poniższym cytatem: "Tak żyć, aby było jaśniej innym. Brać tyle, aby nie ubyło nikomu Czekać, choć wiesz, że nikt do Ciebie nie zapuka. WIERZYĆ W CZŁOWIEKA, WŁAŚNIE... BO ZAWODZI" a może pamiętasz mnie? kiedyś lubiliśmy ze sobą gadać. Straciłam wiarę w Ciebie, człowieku. Na zaufanie trzeba zapracować, a nie kupić je w sklepie i wręczyć mi jako dobry uczynek. Dosyć tematu o niszczącej się przyjaźni.
Jestem tylko ja, mój pokój, papieros i sterty kartek, niekiedy idę drogą i myślę jak to możliwe że on mnie tak kocha, że tak o mnie dba, jak on to robi, że wszystko jest takie idealne, że sprawia, że jestem szczęśliwa. Boję się czerwca, z dnia na dzień myśli o tym dniu wprawiają mnie w złość, w tony łez, które przyprawiają mnie o myśli, że jego już nie ma. Boże, daj mi siłę, błagam... nie zabieraj go z tego świata.. ja bez niego nie umiem żyć.. nie potrafię już... Nie rób mi tego.. nie chce być samotna, aż tak samotna niż byłam, bo będzie jeszcze gorzej. ta miłość jest jak promyk słoneczka, które rozjaśnia mi życie, jest moim sercem, a bez serca chyba nie można żyć.. nie da się.
Uświadamiając sobie, że go kocham po raz setny zaczynam od zera, bez żadnego wsparcia, ani jego słów, które przecież zawsze mi pomagały. Nie nadążam za tym uczuciem, za samą sobą, przecież nie tak dawno byłam pewna, że mam totalnie obojętny stosunek do tej złudnej miłości. Wszystko przez sny, w których występuje codziennie, rzygam już tymi jego uśmieszkami i trzymaniem za rękę, to już jest nudne i wciąż ten sam film, ta sama kaseta odtwarzana paręnaście razy, olaboga nie mogę już tego znieść, kładę się myśląc w ogóle o innych rzeczach tudzież osobach, jednakże zawsze on mi się plącze w głowie. Zasypiam... jest cisza, czarno w około a po sekundzie pojawia się On, z tym spojrzeniem i ze słowami wciąż tymi samymi, którymi mnie wita, całowanie, przytulanie, chodzenie za rękę. Hola, hola rozpędziła się moja wyobraźnia zbyt mocno i nie chcę się zatrzymać. Ludzie do mnie coś mówią, a ja jestem nieobecna, niedostępna dla każdego,aż żal mnie ściska, kiedy pomagam dla innych służąc dobrą radą i dając im nadzieje, że się polepszy, nie wierząc do końca że tak będzie. Udaje tylko silną ze sztucznym uśmiechem, z którym jest mi nie do twarzy, ludzie nie zważają na to, myślą że jest w porządku. Szarość dnia, sterty notatek, papieros w ręku i czekanie na jakąś wiadomość na jakikolwiek znak, tym żyje tak monotonnie z dnia na dzień i tak zawsze będzie. Przyjaciele twierdzą, że się zmieniłam, że zamykam się w sobie i jestem coraz bardziej samotna, przez to że nie mam ochoty na spotkania, albo po prostu nie mam czasu. I mają racje, z dnia na dzień czuje się taka samotna i bezradna z coraz większym problemem którego chyba nie umiem przeskoczyć, oaza powoli znika, robi się coraz mniejsza... jedno małe drzewko i kałuża wody, uboga ma miłość, każdy kocha na swój sposób, widocznie mało mam tej miłości, skoro jego nie powaliło na ziemie tym blaskiem, ciepłym blaskiem, które tak go pragnie
Znów wyobrażam sobie chwile.. Chwile spędzone z nim.. Dokładniej, siedzimy przy romantycznym filmie, akurat na naszych oczach rozgrywa się akcja wielkiego pożądania. Ja - czuje się niezręcznie i jest mi głupio zupełnie nie wiem jak mam się zachować, przytulam się do niego, on mnie ściska,trzyma mnie, leże na jego ramieniu po czym podnoszę głowe, patrze na niego, dochodzi do spontanicznego pocałunku, delikatnego niczym motyl, ta chwila nie trwa długo, znów się przytulam do niego czuje, jego usta na mojej głowie, dał mi buziaka, dobrze wiem, że jestem dla niego tak bardzo ważna. Trwamy tak do końca, lecą już napisy, ja dalej nie chce się od niego oderwać, nie chce żeby mnie puszczał, przytulam go mocniej, mocniej tak bardzo nie mogę się nim nacieszyć. on znów mnie całuje, tym razem namiętniej, odrywam się od niego przewracamy się na łóżku, gesty są ponownie nieśmiałe, ale z każdym kolejnym jest inaczej, pewniej. | | Tak tak ja już zwariowałam, nie mogę przestać o tym myśleć, o pierwszym naszym pocałunku, tak bardzo go pragne, poczekam jeszcze,poczekam aż sam mnie pocałuje. Przez te ostatnie dni, stałam się jeszcze bliższa jemu, ja to wiem, daje mi to do zrozumienia. Uwielbiam to jak na mnie patrzy, z takim "blaskiem" w oku? nie wiem sama jak mam to opisać, jest to tak piękne, że nie mogę tego ubrać w odpowiednie słowa. Widzę, jak się stara, doceniam to ale nie daje mu dużo do zrozumienia, żeby się troche postarał i nie myślał, że tylko powie "Kocham Cię" a będzie mnie miał
W mojej głowie pojawiają się wspomnienia, oraz chwile które chce żeby miały miejsce a dokładniej:Ja siedzę na jego kolanach twarzą do niego, bawię się jego włosami po czym dochodzi do pocałunku, całujemy się bardzo namiętnie, tak jak zawsze chciałam, pożądanie jest ogromne, nie możemy się sobą nacieszyć, chcemy więcej i jeszcze więcej, jednak znamy umiar, nie dochodzi do żadnego bliższego zbliżenia pomiędzy nami oprócz, gorących jak ogień pocałunków i dotyków, tych nieśmiałych. On patrzy na mnie z niepewnością z myślą czy dobrze zrobił i czy mnie to nie uraziło. Następnego Wieczoru jest powtórka, tym razem on się na mnie rzuca i zaczyna mnie całować, znów ponosimy się fali rozkoszy i wielkiego pożądania, jesteśmy sobie potrzebni, tak bardzo. Dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę jak bardzo potrzebna jest nam nasza czułość.
Niby to wszystko jest prawdziwe, te wszystkie słowa, gesty. Ale niekiedy myślę, czy to ma na prawdę sens? Czy warto czekać, na te chwile,które niebawem mają przybyć - nie pewne chwile zastanowień i pomówień. W sumie chciałabym doczekać tego, ale to nie zależy ode mnie. Dziwne jest to, że tak bardzo mi zależy mimo to że nie mam gwarancji na to, że może się udać, to dalej w to wierzę. Wyobrażam sobie te wspaniałe chwile, przed oczyma wszystko mi się ukazuje, te miejsca, on i ciepło które z nas emanuje. Czuje się dobrze, w końcu czuję, że jestem warta zachodu słońca i innych dupereli. Chciałabym, żeby tak zawsze było, tylko ja i on i te wszystkie słowa, ciepłe słowa, które dodają mi otuchy na dalszy dzień. on jest jak lekarstwo.. te jedyne które na mnie działa i działać zawsze będzie.
“Dla niego jesteś taka jaka być powinnaś, bo nie ma na świecie faceta, który siedziałby z dziewczyną, która go nie interesuje. Kiedy to kwestionujesz, to nie tylko mówisz o sobie źle. Przede wszystkim mówisz mu, że jest totalnym bezguściem, bo podoba mu się brzydki i zepsuty samochodzik.”
“Pomyślałem, że jestem teraz wolny. Mogę sobie iść w prawo, mogę sobie iść w lewo, a jak mi się zachce, przez chwilę mogę nie iść nigdzie. Chyba mogę wszystko. Chyba mogę tak bardzo wszystko, że w rezultacie nie mogę nic.”